poniedziałek, 23 lipca 2018

W ogrodzie księżnej Daisy - Wałbrzyska Palmiarnia

Czy lubicie spędzać czas na łonie natury? Otaczać się piękną przyrodą, zielenią, zapachami... Ja uwielbiam, szczególnie dlatego, że takie środowisko bardzo kojąco na mnie wpływa, uspokaja mnie. 

Dzisiaj miałam dosyć ważny egzamin. Musicie mi uwierzyć, że dwa dni temu siedziałam jak na szpilce - spięta, poddenerwowana, nie wspominając o bólach brzucha. Aby się odstresować, niektórzy w takich sytuacjach wybierają sporty. Ja również uważam, że to znakomity wybór, sama z niego niekiedy korzystam. Niektórzy wybierają leki uspokajające - to akurat nie popieram, nawet jeżeli jest skuteczne. 

W tym przypadku wymyśliłam coś innego. Wczoraj, korzystając z przepięknej, słonecznej pogody oraz wolnego dnia, postanowiłam pojechać do mojej przyjaciółki mieszkającej niedaleko Wałbrzycha. W tamtym roku, w wakacje, wybrałyśmy się na zwiedzanie Zamku Książ, a zakupiony wtedy bilet, upoważniał nas do zobaczenia Wałbrzyskiej Palmiarni (w ciągu roku od daty kupienia wejściówki). Oczywiście postanowiłyśmy to wykorzystać. Odpoczynek wśród zieleni, to jest to! Chciałam z tej niedzieli czerpać jak najwięcej, szczególnie, że były to też prawdopodobnie ostatnie chwile spędzone z przyjaciółką przed moim wyjazdem za granicę. 

Muszę przyznać, ze wycieczka niesamowicie pomogła mi ukoić moje nerwy. Dlatego też zachęcam was do takich przedsięwzięć, podróży, szczególnie jeżeli są one powiązane z obcowaniem wśród zieleni. 

Przed wami kilka zrobionych przeze mnie zdjęć, trochę historii, ale też ciekawostek o samej Palmiarni Wałbrzyskiej (po które będę sięgać z ulotki, którą dostałam). 



Pierwsze co przykuło moją uwagę to kształt palmiarni. Szklane elementy budynku, oraz niektóre szklarnie posiadały zaokrąglone ściany. Całość konstrukcji jest oryginalna, zachowała się od początku powstania (czyli jakoś tak od 1913 roku). Oczywiście widać na budynku i na szkle wpływ tak długiego czasu, jednak ze względu na nietypową architekturę konserwacja byłaby zapewne bardzo długa i kosztowna. Osobiście uwielbiam stare, zakurzone szklarnie, mają one swój klimat, dlatego ja raczej i tak bym nic nie zmieniała :)



Jestem duchem

Jeśli chodzi o roślinność, w palmiarni można zobaczyć wiele gatunków sprowadzonych z całego świata, jeszcze za czasów Henryka XV (oznacza to, że znajdują się tutaj 160-letnie okazy drzew palmowych!). Moją uwagę przykuły najbardziej ogromne kaktusy sprowadzone z Meksyku oraz jeszcze większe Agawy. Ogólnie większość roślin tutaj żyjących są tropikalne. Nie brakuje również drzewek owocowych, chodząc alejkami można poczuć przepiękny zapach kwiatu pomarańczy...





W jednej z wielu bocznych szklarni znajduje się wystawa drzewek bonsai. Powstała ona w 2013 roku i zawiera wiele eksponatów z Japonii oraz Korei. Nie brakuje jednak też europejskich gatunków. Najbardziej urocze drzewko jakie można tam spotkać to miniaturowa jabłonka z maluczkimi jabłuszkami. 



Oprócz roślinności, w palmiarni możemy również zobaczyć zwierzęta - różne gatunki rybek, wodne żółwie oraz pawie (wśród nich paw albinos). 





Na końcu zwiedzania, razem z przyjaciółką i jej rodzicami poszliśmy do sklepiku ogrodniczego, który znajdował się również w jednej z bocznych szklarni. Można tam było kupić wiele interesujących, egzotycznych roślin, na przykład małych mięsożerców (tak, niektóre rośliny nie są samowystarczalnymi weganami), sukulentów, czy miniaturowych (na razie) kaktusików. Oprócz tego wiele innych dodatków do ogrodu i doniczek. Wszystkich najbardziej urzekły małe, kolorowe wiadereczka. Niektóre były tak małe, że z powodzeniem mogłabym z nich korzystać jako hipsterskie kieliszki na wódkę, aż żałuję, że się nie skusiłam na zakup. 


Oczywiście nie wszystko opisałam szczegółowo, nie pokazałam. Nie chciałabym wam zdradzać wszystkiego, może skusicie się pewnego weekendu wybrać do tego miejsca. Czeka was tam wiele różnych niespodzianek oraz zakamarków, które uwielbiam w ogrodach. 

Jeżeli chcecie zobaczyć więcej fotek z wycieczki to za jakiś czas zapraszam na mojego tumblra (znajdziecie go w linkach), tam sukcesywnie przez parę dni będę dodawać najlepsze zdjęcia. 

A wy jak spędziliście weekend? Może też byliście gdzieś w przepięknych miejscach, wśród natury? Chętnie je poznam! Do następnego! 💚🌴🌺🌳🌹

środa, 18 lipca 2018

Nietypowa lista filmów o czarownicach

Obowiązkiem każdej blogowej czarownicy jest sporządzenie listy jej ulubionych filmów o czarownicach lub filmów, w których króluje magia. 

Tak już po prostu jest, że czarownica musi oglądać filmy o czarownicach, przecież w ten sposób może się utożsamiać z głównymi bohaterami, przeżywać z nimi magiczne rozterki albo zwyczajnie umilić sobie czas w deszczowy dzień bądź markotny wieczór. 

Właśnie z tego powodu, chciałabym przedstawić wam swoją listę ulubionych filmów właśnie w tej tematyce, które moim, subiektywnym zdaniem powinniście obejrzeć. Będzie to lista dosyć nietypowa, dlaczego? 

W śród moich faworytów brakuje pewnych czarownych klasyków, które zawsze powtarzają się w tego typu listach. Może to wynikać z mojego gustu do gatunków filmowych, a muszę przyznać, że największą słabość mam do horrorów i opowieści z mrocznym klimatem. Od czasu do czasu jednak nie pogardzę też fajnym fantasy, czy komedią w upiornym klimacie. 

No to co? Przechodzimy do rzeczy!

CZAROWNICA BAJKA LUDOWA Z NOWEJ ANGLII (2015) psychologiczny, horror

(http://filmozercy.com/)

Przygotowując się do stworzenia tej listy, oglądałam wszystkie filmy, które znałam, na nowo. Odświeżałam pamięć, aby móc napisać o nich coś bardziej sensownego, niż krótkie i płytkie zarysy fabuły, czy po prostu to, że były "fajne". Szperając w necie napotykałam też dzieła, których wcześniej nie widziałam, a zachęcona opisem, również chciałam je zobaczyć. Jednym z tych filmów  był Czarownica - bajka ludowa z nowej Anglii. Muszę przyznać, że pozytywnie mnie zaskoczył. Spodziewałam się kolejnych straszaków, a dostałam mroczną, psychologiczną opowieść, nie tylko o tytułowej czarownicy, ale też relacjach rodzinnych, obłąkaniu i utracie zmysłów, o którą nie jest łatwo, gdy doświadczamy jakiejś tragedii. 

Nowa Anglia, rok 1630. Rodzina opuszcza dotychczasowe miejsce zamieszkania i postanawia zamieszkać w odosobnieniu, na skraju dzikiego lasu. Niestety, zaczynają ich dotykać niewyjaśnione tragedie: nagłe zaginięcie najmłodszego dziecka, niespotykanie szybkie gnicie i psucie plonów na ich skromnym polu. Rodzina pełna lęków, zaczyna obracać się przeciwko sobie, a wszystko za sprawą przeklętego lasu i jego mieszkanki. 

WIEDŹMA Z BLAIR 'BLAIR WITCH' horror

(http://thegirlsinthebackrow.com,https://www.oggieunaltropost.it, http://filmweb.pl)

Czas przedstawić (moim zdaniem) jednego z klasyków horroru. Myślę, że nie chodzi tutaj o konkretny film, ale bardziej o samą historię/legendę, która została przedstawiona. Seria Blair Witch, składająca się z trzech części, jest znana praktycznie każdemu - i miłośnikowi kina, i tym mniej zainteresowanym, ponieważ o owych produkcjach było swego czasu głośno. 

Wcześniej wspomniana legenda dotyczy czarownicy, która zamieszkiwała niegdyś lasy Black Hill, niedaleko miasteczka Burkittsville. Właśnie w tych okolicach miały dziać się dziwne, niewyjaśnione wydarzenia. Mieszkańcy miasteczka łączą postać czarownicy również z szaleńcem, który mieszkał w środku przeklętego lasu. Kierowany nieznanymi zamiarami (lub siłami) uprowadzał on dzieci i zabijał je w swoim domu. 

Historię tą postanowiła odkryć na nowo grupka składająca się z 3 studentów ze szkoły filmowej (Blair Witch project (1999)), którzy postanawiają nagrać film dokumentalny. Wybierają się do miasteczka Burkittsville, a następnie w głąb lasu Black Hill w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów po czarownicy. Niestety, już po pierwszych kilkunastu godzinach swojej wyprawy gubią się, a wokół nich zaczynają dziać się dziwne rzeczy.


Na podstawie stworzonej przez nich dokumentacji, opiera się fabuła kolejnej części (Księga Cieni: Blair Witch 2 (2000)). Opublikowane kasety pierwszej ekspedycji osiągają niesamowity rozgłos, a do słynnej miejscowości z amatorskiego filmu zjeżdżają się niewiarygodne tłumy ciekawskich nastolatków i grup łowców zjawisk paranormalnych. Jedną z nich jest pięcioosobowa ekipa, szukająca wrażeń. Rozbijają obóz przy legendarnym domu mordercy, w środku lasu, gdzie czekają ich mocne wrażenia...

Ostatnią, jak na razie zamykającą serię częścią jest Blair Witch (2016). Moje przypuszczenia stąd, że reżyser kończąc film, wcale nie zamknął sobie furtki, aby powstała kolejna. Znów nawiązanie do części pierwszej, znów dobrze znany nam schemat (grupka znajomych udaje się do lasu...). Jako że horror jako gatunek zdążył się mocno rozwinąć od czasów powstania drugiej części, w filmie da się zobaczyć nowe motywy, interesujące ujęcia.

Jeżeli szukacie bardzo strasznego filmu, tutaj raczej się zawiedziecie. Ale trzeba wspomnieć, że seria fabularnie jak i technicznie jest bardzo ciekawa. Dacie wiarę, że pierwsza cześć wywołała wiele kontrowersji? Efekt "amatorskiej kamery" poddała wątpliwości wielu osobom, czy film to tylko fikcja, a może prawda? Twórcy fabuły okazali się mistrzami imersji i stworzyli filmową/internetową legendę, która przypomina mi dzisiejsze Creepypasty. 


BABA JAGA 'DON'T KNOCK TWICE' (2016) horror

(http://bloody-disgusting.com)

Lubię gdy zagraniczni producenci szperają w naszym ojczystym ogródku. A z resztą, nie dziwię się. W końcu polska, słowiańska kultura ma tyle wspaniałych straszydeł, a ile czarownic i wiedźm, tego nie da się zliczyć. Owszem, niewiele jest takich filmów, ale.... 

W tym przypadku inspiracją stała się nasza "dobra", stara Baba Jaga, u której przez dwukrotne zapukanie do drzwi jej upiornej chaty, można sobie nieźle naklepać biedy. Doskonale przekonała się o tym nastoletnia Chloe, jej przyjaciel Danny, a także mama głównej bohaterki - Jess. Po niewinnych wygłupach młodej dziewczyny i kolegi (zawsze tak to się zaczyna) przy starym, opuszczonym domu nieżyjącej Marii Aminov, która przezywana była przez dzieci czarownicą, ściągnęli na siebie śmiertelne niebezpieczeństwo. Czy uda im się zdjąć swoje przekleństwo? Musicie obejrzeć. 

Ja mogę wam tylko zdradzić, że w filmie pojawia się nawet trochę języka polskiego ;) A, no i teraz się dowiedziałam, że wiedźmę grał facet (Javier Botet) - a to Ci niespodzianka! Zaskakująca końcówka, polecam.

OSTATNI ŁOWCA CZAROWNIC (2015) fantasy, przygodowy

(https://www.cda.pl/video/20721633c)


Ludzie doczekali się czasów, w których mogą żyć z czarownicami i magami w zgodzie. Jednak nie zawsze tak było. Osiem wieków wstecz odważni śmiałkowie walczyli z królową czarownic (piękność na ilustracji powyżej), która chciała unicestwić całą rasę ludzką, zsyłając na nich zarazę. Mimo jej potężnej mocy, za pomocą ognia i żelaza, jednemu z odważnych żołnierzy udaje się ją powstrzymać. Niestety przed śmiercią, okrutna władczyni zdążyła rzucić na bohatera klątwę wiecznego życia w samotności. Zaraza minęła, a przeklęty wojownik na przestrzeni lat stał się łowcą czarownic. Dlaczego? Nie każdej czarownicy oraz magowi podobało się przestrzeganie zasad nowego świata. Mało tego, okazuje się, że niektórzy chcą wskrzesić pradawną moc wiedźmy i przywrócić stary porządek...

W roli głównej odważny i napakowany Vin Diesel. Pokaz alternatywnego świata, ze współczesnymi czarownicami i magią - jak dla mnie super. 

MROCZNE CIENIE (2012) horror, komedia

(http://characters.wikia.com/wiki/Angelique_Bouchard)

Tym razem obraz czarownicy zranionej, mściwej i piekielnie zazdrosnej. O kogo? O Barnabasa Collinsa, członka najbogatszej i najbardziej wpływowej rodziny z osiemnastowiecznego Liverpool'u, którego od najmłodszych lat pragnęła. Niestety, główny bohater nie potrafił odwzajemnić jej uczuć. Przesiąknięta nienawiścią wiedźma, korzystając ze swojej potężnej magii, zabija rodziców Barnabasa oraz jego ukochaną, zaś jego samego skazuje na wieczne cierpienie jako wampir uwięziony w trumnie pod ziemią. Po jednak 200 latach przeklęty wychodzi ze swojego więzienia dzięki szczęśliwemu przypadkowi i zamierza powrócić do zamku swojej rodziny, aby poznać ostatnich członów jego rodu oraz pomóc im przywrócić dawną świetność podupadłej firmy założonej dawno temu przez przodków. Wiedźmie jednak nie do końca się to podoba, postanawia zrobić wszystko by do tego nie dopuścić. 

Film w reżyserii Tima Burtona. Typowe, nietypowe dzieło, z przesłaniem i sensownym humorem. W roli głównej wystąpił sam Deep, więc ogląda się z przyjemnością!

MALEFICENT 'CZAROWNICA' (2014) fantasy, familijny


(http://collider.com/)


Tutaj trochę krócej. Niby podobny obraz czarownicy, jak w powyżej, można zobaczyć w filmie o Diabolinie - postaci znanej z baśni o Śpiącej Królewnie. Opowieść wszystkim dobrze znana, tym razem skupia się bardziej na przedstawieniu historii klasycznego, czarnego charakteru. Okazuje się jednak, że nie zawsze czarne jest czarnym. Film baśniowy, łagodny, łamiący "disney'owskie" stereotypy, tylko tyle rzec mogę. W roli głównej piękna Angelina Jolie. Z pewnością nada się na oglądanie w gronie rodzinnym :)

HOKUS POKUS (1993) Familijny, komedia

Znalezione obrazy dla zapytania Hocus Pocus
(https://d23.com/d23-event-recaps/hocus-pocus-recap/)

MU-SIA-ŁAM. Ten film to absolutny hit, który musi być w każdej topce filmów o czarownicach, nie zależnie od tego kto ma jaki gust i upodobania. Zaskoczeni? 

Historia opowiada o nastoletnim Maxie, który niedawno przeprowadził się z rodziną do nowego miasta - Salem. W noc halloweenową, podczas niewinnych wygłupów w opuszczonym muzeum czarownic, razem z 8-letnią siostrą Dani i swoją nową przyjaciółką Allison, przywrócili do życia trzy szalone, okrutne i trochę niesforne czarownice. Po ponad trzystu latach jak je stracono za uprawianie czarów, odrodzone na nowo, znów postanowiły zrobić rozróbę. Plan? Uprowadzić wszystkie dzieci z miasteczka, wyssać z nich energię życiową, aby na zawsze stać się piękne, młode i wszechmocne. Jednak czy to im się uda? Grupka młodzieży wraz z czarnym kotem Binxem, który był owocem niegdyś rzuconej klątwy przez 3 wiedźmy na niewinnego nastolatka ze wsi, robią wszystko aby im w tym przeszkodzić, szczególnie że czas mają tylko do świtu!

Opowieść przede wszystkim bawi oraz wciąga w niesamowitą przygodę. Obraz przerysowanych, baśniowych czarownic, które mimo iż odgrywają czarne charaktery, nie da się ich nie pokochać. Polecam na gorszy dzień!

(http://info.wyborcza.pl/)

Na pewno da się zauważyć, że we wszystkich wymienionych przeze mnie filmach, czarownice odgrywają raczej rolę tych fuj i tych ble. Jeśli chodzi o horrory to dosyć jasna sprawa - przecież coś nas straszyć musi. Co do pozostałych filmów: no cóż...zawsze było we mnie coś z zołzy, to też i zołzowate czarownice wybieram i lubię. Trzeba jednak przyznać, że czarne charaktery w opowieściach zawsze są ciekawiej przedstawiane. 

Jednak jeżeli twardo i wiernie trwacie po stronie dobra, z łatwością znajdziecie również filmy, które przedstawiają te miłe, mądre czarownice. Daleko szukać nie trzeba - dobrze znany Harry Potter, a oprócz niego wiele historii obyczajowych, dramatów, romansów, bajek...

Koniecznie wymieńcie  swoje ulubione filmy pod postem! Co sądzicie o tych, które wybrałam ja? Może coś was zainspiruje. Miłego oglądania! :)

wtorek, 10 lipca 2018

Zaczynam przygodę z tarotem!

Jaka u was pogoda? U mnie niestety od rana mocno deszczowa. Nie zniechęciło mnie to jednak do wyjścia z domu, gdy otrzymałam sms-a, że moje zamówienie dotarło już do punktu odbioru! Jakiś czas temu kupiłam przez internet karty tarota i uniwersalny "podręcznik" do ich obsługi, który miał swoją premierę niedawno. Chciałabym pokazać oraz opisać wyżej wymienione rzeczy, zanim jednak przejdziemy do sedna sprawy, zacznijmy od początku. 

Kiedy byłam już pewna, że chcę rozwijać swoje czarownicze umiejętności, obiecałam sobie nigdy, przenigdy nie tykać tarota. Dlaczego? Zawsze uważałam wróżenie z kart za wyższą półkę (w zasadzie to dalej tak jest). Myślę, że jest to trudne, a nieumiejętne korzystanie z tego przyboru może stać się nawet szkodliwe. Poza tym jestem raczej osobą, która nigdy nie chciałaby zaglądać w przyszłość, która lubi żyć z dnia na dzień czekając co nowego przyniesie los.  Drugą sprawą było poprostu to, że się trochę bałam, cóż trzeba to przyznać. Myślałam: nie i nie! Zajmować się można wieloma innymi rzeczami, na pewno znajdę coś fajnego dla siebie.

Jak można się domyślić moje nastawienie się zmieniło, gdy podczas buszowania po internecie zobaczyłam reklamę przepięknej książki Danielle Noel "Księga Tarota". Powiedzmy coś sobie szczerze, jestem osobą o artystycznej duszy dobrze? UWIELBIAM otaczać się pięknymi przedmiotami, ludźmi (nie tylko z wyglądu, lecz i z charakteru), przebywać w pięknych miejscach. Dlatego kiedy zobaczyłam to: 

(fot. własna)

W mojej duszy, sercu i mózgu nastało wielkie poruszenie. Oczy chciały, głowa się bała, serce zabiło mocniej, dusza kliknęła myszką w reklamę, żeby przeczytać opis produktu. Szala zwycięstwa przechyliła się na stronę książki po zobaczeniu promocji zorganizowanej na stronie czarymary.pl związanej z premierą tego właśnie przewodnika. Wszystkie magiczne karty na stronie były tańsze o chyba 30%. Obudziła się we mnie wewnętrzna ezoGrażyna - Noooo taaniej to już nie będzie! Z okazji trzeba skorzystać. No i takim właśnie impulsem moje myślenie odwróciło się o (dalej rozsądne) 90 stopni. 

Wybrałam odpowiednią dla siebie talię kart, złożyłam zamówienie. Na zakup książki musiałam poczekać do daty premiery, która i tak się opóźniła. Do koszyka dodałam ją jeszcze jakiś czas po, bo nie było jej na stanie.

Jeśli chodzi o opis książki, tutaj raczej się skupię na stronie wizualnej, do opisania treści chętnie wrócę po przeczytaniu całości, chociaż tak naprawdę nie wiem, czy będzie to konieczne? Zanim jednak więcej o tym, przejdźmy najpierw do kart. 

(fot. własna)

Wybrałam dla siebie karty zatytułowane "Tarot Harmonii", brzmi przyjaźnie prawda? Jest ich tradycyjnie 78 w pudełeczku, które swoją drogą będę chciała wymienić na woreczek (za każdym razem, gdy je otwieram, coraz bardziej się rozdziera). Oprócz tego, w zestawie znajduje się mini książeczka z wymienionymi wszystkimi kartami oraz "karta zaproszenia" między innymi z podziękowaniami i zachęceniem do poznawania każdego symbolu z ilustracji. Niestety brak tutaj tłumaczenia kart w języku polskim, za to tytuły są po angielsku, francusku, hiszpańsku, włosku i niemiecku. 

(fot. własna)

Dek, który zamówiłam jest w wersji MINI. Zdecydowałam się na to przede wszystkim ze względu na bardzo korzystną cenę. Poza tym - małe karty dla małej, początkującej czarownicy. Uważam, że w tym rozmiarze (4,4 cm na 8 cm) są bardzo urocze, a także ułatwiają sprawę podczas podróży, gdy chcemy je zabrać ze sobą. Można je tak naprawdę cały czas nosić w torebce, jeżeli ktoś ma taką potrzebę. 

(fot. własna)

Grafikę wykorzystaną w tej talii określiłabym jako klasyczną. Ilustracje są pogodne, w ciepłych oraz jasnych barwach. Wyglądają uniwersalnie, przypadną do gustu większości osób. 

Bardziej doświadczeni magowie czy czarownice pomyślą, że to dosyć prosty, może i nawet nudny wybór. Ja też mogłabym to przyznać, po zobaczeniu tak wielu ciekawych kart. Talie z czarnymi bądź białymi kotami, talie w stylu gotyckim, karty z wampirami, karty w stylu manga i wiele, wiele innych... Najbardziej urzekły mnie deki inspirowane sztuką tworzoną przez Alfonsa Muchę oraz Gustava Klimta. Kiedyś będą moje, obiecałam sobie. Karty tarota są tak interesującym dziełem, że nie dziwię się powstawaniem wersji kolekcjonerskich, tworzonych przez znakomitych artystów. 

Przed pierwszym użyciem kart, na pewno je oczyszczę i naładuję dobrą energią. Tylko jak to zrobić? W tym przypadku pomoże mi właśnie zamówiona książka "Księga Tarota". 

(fot. własna)

Na początku postu widać było piękną, twardą okładkę, która opatula 208 stron. Środek podręcznika jednak również urokiem nie odstępuje od jego wierzchu, mimo iż tak naprawdę tylko na początku widnieją dwie większe grafiki. Reszta to już sam tekst i kilka drobnych ilustracji (kart i ich układów). 

(fot. własna)

Interesujące są też kolorowe marginesy z motywem galaxy i nieba, które oddzielają poszczególne rozdziały książki.

(fot. własna) 

Na początku, jak to w zwyczaju bywa, jest wstęp. Najpierw zaczynamy od wprowadzenia, w którym możemy się dowiedzieć o początkach tarota oraz poznać jego ogólną rolę i definicje. Następnie opisano pokrótce budowę talii tarota, z jakich rodzajów kart się składa oraz za co są one odpowiedzialne. Wytłumaczone są również poszczególne symbole na ilustracjach, a także jak je odczytywać. 

 (fot. własna)

Kolejne rozdziały poświęcone są poszczególnym kategoriom kart. Na razie wiem tyle, że talia tarota dzieli się na Arkany Wielkie (22 karty) oraz Arkany Małe (56 kart), w których można wyróżnić symbole Miecza, Różdżki/Buławy, Kielicha i Pentaklu oraz tworzące małą podkategorię karty dworskie. 

Na przykład, do Arkanów Wielkich należy karta Gwiazda. 

 (fot. własna)

A do Arkanów Małych (Pentakle), a równocześnie do Kart Dworskich należy Rycerz Kryształów/Pentakli.

 (fot. własna)

Każda z kart nie zależnie od kategorii ma wytłumaczone przesłanie, które ze sobą niesie, przypisane kamienie i ciało niebieskie. 

Na końcu zaś został rozdział z przedstawionymi różnymi układami kart (wraz z opisem), które można stosować podczas ich używania. Oprócz tego dwie strony poświęcono na wzory dwóch tabel, z których możemy korzystać w trakcie naszego rytuału - Dziennik Tarota. 

Podsumowując:


Przewodnik jest napisany zwarto i krótko, porównałabym go charakterem do sennika, który z zasady ma w sobie spisane różne wyrazy w kolejności alfabetycznej wraz ze znaczeniem symbolu. Tutaj jest podobnie: po kilku stronach wprowadzenia, reszta książki to interpretacje i wizerunki kart tarota. W cale mnie to jednak nie dziwi, Tarot jest do wróżenia, nie do czytania. Myślę nawet, że opisy kart są bardziej jako wskazówki do interpretacji niż instrukcje obsługi. Nie tylko w tej konkretnej książce, ale we wszystkich podobnych. Magia nigdy nie była taką łatwą i logiczną sprawą, wiele rzeczy wynika, przenika przez siebie, a przez te kręte ścieżki może nas tylko kierować intuicja i nasze uczucia. Z trudności przedsięwzięcia zdałam sobie też trochę sprawę po przeczytaniu losowych fragmentów, które nawet po polsku brzmią bardzo zagadkowo, tajemniczo. 

Zauważyłam też, że karty wcale nie służą tylko do wróżenia/przewidywania przyszłości. Pozwalają też na pracę nad sobą, poznaniu siebie i swojego wnętrza, naszej podświadomości. W pewnym sensie można je wykorzystywać do terapii (ostatnie strony księgi zawierają dziennik Tarota). 

Na razie to wszystko widzę jakby za mgłą, mimo to nie mam zamiaru się tak łatwo poddawać! Krok po kroku do celu, a to co nieznane, w końcu poznane zostanie. Na tym właśnie polega rozwój i nauka. Myślę, że zacznę od dokładnego przeczytania wszystkich rozdziałów i opisów kart, pomału. Potem będę korzystać z układu "jednej karty", a z czasem będę go komplikować bardziej rozbudowanymi. 

Życzcie mi powodzenia! 

Jeżeli chcecie podzielić się waszymi historiami, przeżyciami czy doświadczeniami z kartami Tarota to zapraszam do dyskusji w komentarzach! Po to jest ten blog, aby dzielić się wiedzą! Pozdrawiam was wszystkich ciepło! A do wszystkich Grażynek nic oczywiście nie mam :) 💜

piątek, 6 lipca 2018

Czas Litha. Moja pierwsza Noc Świętojańska.

         Litha jest to jeden z czterech mniejszych sabatów, obchodzony w czasie przesilenia letniego (pierwszy dzień lata). Można powiedzieć, że jest to sabat "ruchomy" ponieważ świętować go można między 19. a 22. czerwca, jednak są i tacy, którzy świętują z tej okazji cały tydzień! Sabat Litha związany jest mocno z płodnością, światłością, życiem i radością. 
        Litha kryje się również pod innymi nazwami, między innymi takimi jak: Noc Kupały (Sobótka, Palinocka), która wywodzi się z czasów Słowian i Noc Świętojańska o chrześcijańskim już pochodzeniu, którą świętuje się w dzień św. Jana (23-24 czerwca). Niezależnie jednak od brzmienia nazwy, obchodzi się je w ten sam sposób, ponieważ Noc Świętojańska od owej Palinocki się wzięła. 

       Sabat przesilenia letniego, od tego roku, ma dla mnie ogromne znaczenie, ponieważ od niego zaczęła się moja przygoda ze świadomym czarownictwem. Dlatego też chciałabym opowiedzieć jak go spędziłam, podzielić się wrażeniami oraz zdjęciami z tego wydarzenia. 

Zamek i park w Leśnicy
 (fot. własne)


            O Nocy Świętojańskiej w Zamku w Leśnicy (pod Wrocławiem) dowiedziałam się oczywiście z Facebooka. Event pełen koncertów, warsztatów artystycznych, smacznych wyrobów domowych, a także ozdobnych, rękodzielniczych. Głównym punktem imprezy był pochód nad rzekę Bystrzycę, gdzie nie tylko panny mogły rzucić swoje wianki do wody. 
          Bardzo zachęcił mnie bogaty wybór warsztatów, darmowych lub za niewielką opłatą, dla dzieci i dorosłych. Każdy mógł wybrać coś dla siebie. Mnie najbardziej skusiło plecenie wianków, to właśnie z tymi dziełami brało się udział następnie w pochodzie. 

    (fot. własna)

          Może wydawać się to zabawne, jednak byłam bardzo przejęta tym wydarzeniem! Wielu z was może uważać to za dziwne, szczególnie że event miał charakter małomiasteczkowego festynu. Pamiętajmy jednak, że to nie otoczka, a nasze intencje czynią chwile wyjątkowymi i magicznymi :). Tak naprawdę był to pierwszy raz, kiedy postanowiłam pójść gdziekolwiek sama, bez towarzystwa. Zawsze musiałam ze sobą kogoś przytargać, aby czuć się raźniej, śmielej. Oczywiście w pierwszej fazie przedsięwzięcia byłam już umówiona z przyjaciółką, niestety jej plany się zmieniły. Normalnie odpuściłabym sobie wyjście, ale w tym przypadku czułam, że nie mogę tego zrobić, bo straciłabym zbyt wiele. 
        Wyobraźcie sobie, że w tym dniu zaczęłam się szykować od samego rana! Myśląc o spędzeniu całego popołudnia w Leśnicy, najpierw skoczyłam na szybkie zakupy "po prowiant" w postaci moich ulubionych batoników, czekolady i wody. Następnie, przy klimatycznej, ostatnio słuchanej przeze mnie na okrągło muzyce, pomalowałam się używając ciepłych, ognistych kolorów lata (które swoją drogą są ostatnio on top). Odpowiednio nastrojona, uśmiechnięta, zabrałam aparat i wszystkie niezbędne rzeczy, a potem pojechałam tramwajem ku celu. 

(fot. własna)

          Na miejscu byłam przed oficjalnym rozpoczęciem festynu. Dzięki temu miałam czas zadzwonić do taty złożyć mu życzenia na dzień ojca, do mamy, a potem przejść się chwile po parku i porobić zdjęcia roślinom. Miałam okazję również przysłuchać się próbom dźwiękowym występujących zespołów. 
                Punkt 14:00 zaczynał się mój warsztat, zjawiłam się trochę po. Nieśmiało podchodząc do stolików, zastałam to, czego w odmętach swojej głowy się spodziewałam: postawione wielkie wiadra z rumiankiem, kilka nici, nożyczki, kobiety siedzące przy stoliku, robiące wianki. 
Myślę: Oho, warsztat w charakterze "siadaj, bierz co Ci potrzeba i rób". Oczywiście, nic specjalnego. Nic trudnego. Chyba, że dla kogoś, kto nigdy nie robił wianków. Dlaczego muszę być tą osobą, która nigdy nie robiła wianków?! Dobra, spokojnie. Warsztaty są od tego, aby się uczyć, prawda? 

(fot. własna)

         Nabrałam powietrza w płuca i zrobiłam kilka kroków do przodu. Plan był prosty: powiedzieć dzień dobry i zapytać się "mentorki" co, jak, gdzie. Problem jednak polegał na tym, że postaci w tym charakterze jako takiej nie było, a tajemna wiedza plecenia wianków musiała pochodzić z własnej głowy lub przekazywana była "z baby na babe". Plan B: rzucić pytanie w eter, może ktoś odpowie. Na szczęście podziałało i po chwili dostałam jasne, krótkie instrukcje. Pierwsze minuty były bardzo trudne, walczyłam z tym zielskiem ile miałam sił. Z czasem dosiadały się do mojego stolika inne dziewczyny, matki z dziećmi, babcie, ale nie tylko. Wśród nich byli też mężczyźni - ojcowie bądź dziadkowie z córeczkami/wnuczkami. Część osób była wprawiona, a część tak samo biedna jak ja. Jednak z czasem nabierało się wprawy. Zawsze to się kogoś podpytało, nauczyło nowej techniki, coś się podpatrzyło, pogadało, pośmiało. W ten oto sposób powstał mój pierwszy wianek: 

(fot. własna)

              Nazwałam go kanciak, gdyż widoczny w nim był wyrazisty kształt wielokąta (coś między kwadratem, a trójkątem). Wyszedł mi też trochę za duży, prędzej mogłabym go nosić jako wisior niż wianek. Niedostatecznie zadowolona z mojego dzieła oraz zmotywowana widokiem pięknych wianków moich sąsiadek ze stolika, zabrałam się za wykonanie kolejnego. 
              Co ktoś odchodził, to nowe osoby przychodziły i dosiadały się. Jakie było moje zdziwienie, kiedy to ja stałam się potem tą osobą, która podpowiadała "mniej doświadczonym". Specjalistką się nie stałam, ale udało mi się zrobić duży, obfity wianek. Dodałam nawet parę innych listków dla ozdoby. W pełni zadowolona mogłam włożyć moje dzieło na głowę, wziąć kanciaka pod pachę i udać się pod scenę, posłuchać pięknych koncertów. 

(fot. własna)

         Dużo krzesełek pod sceną nie było, więc obrałam miejsce na jeszcze suchej trawie. Od czasu do czasu popadał mocniej deszcz, to też przesiadłam się pod jedno z drzew. Niestety widoczność z tego punktu nie była zbyt dobra, a trawa i ziemia zdążyła nasiąknąć mocno wodą. W tej sytuacji przeniosłam się do ozdobnej wnęki w murze, gdzie było sucho, przyjemnie, prywatnie. 
         Właśnie z tej wnęki, po jakimś czasie, dostrzegł mnie pewien miły człowiek, który najwyraźniej zainspirowany widokiem, zapytał czy może mi porobić parę zdjęć. Oczywiście zgodziłam się, budząc w sobie wewnętrzną TOP MODEL. Starałam się jak mogłam, ale wyszło jak wyszło. Poniżej możecie obejrzeć fotografie wykonane przez Marka Wiewiórskiego, za które bardzo dziękuję :)

 (fot. Marek Wiewiórski)
 (fot. Marek Wiewiórski)
 (fot. Marek Wiewiórski, my edit)
 (fot. Marek Wiewiórski, my edit)

         Pod koniec koncertowania robiłam się coraz bardziej zmarznięta oraz głodna...Czekolada wcześniej kupiona już dawno zjedzona, co teraz? A do pochodu została jeszcze godzinka, nie wypada zawinąć się do domu. Na ratunek przyszła mi wielka pajda swojskiego chleba ze smażonym serem z kramu obok (wzięłam połówkę), dzięki temu trochę się rozgrzałam i zaspokoiłam głód. Muszę przyznać, że to był najsmaczniejszy chleb z serem, szczególnie zważając na okoliczności. 
           Coraz bliżej pochodu. Okazuje się, że dla kanciaka też znalazła się ważna rola w tym dniu. Warsztaty z plecenia wianków trwały od 14:00 do 19:00, a mimo to znalazły się osoby, które się na niego spóźniły. Zaczepiona przez grupkę znajomych o wymiankę wianka za piwo, zgodziłam się go wydać nawet "za darmo" ze względu na jakość wykonania. Potem sobie pomyślałam, że to piwo mogło być dobrą okazją do poznania kogoś nowego, ale tak to jest jak szybciej się mówi, niż myśli. Tak o to mój pierwszy wianek znalazł zadowoloną właścicielkę. 

(fot. własna)

           O 21:30 nadszedł czas pochodu, wszyscy zebrali się na parkowej dróżce i wraz z płonącymi pochodniami udali się nad Bystrzycę. Przygrywała nam muzyka, którą grał jeden z występujących zespołów. Droga była krótka, więc wszystko może zajęło nie więcej jak 15 minut. 
         Muszę przyznać, że gdy rzuciłam mój wianek do wody poczułam jak zrzucam z siebie jakiś ciężar. Nie tylko dlatego, że sam wianek ważył swoje, ale jakoś tak i na sercu zrobiło się lżej. Cały dzień kosztował mnie wiele energii, to też do domu wróciłam bardzo zmęczona, szczególnie że z samej Leśnicy do Wrocławia jechałam z 40 minut. 
         Cieszę się, że mogłam spędzić tak aktywnie dzień, nauczyć się czegoś nowego, rozkoszować się otaczającą mnie naturą i magiczną muzyką. Sama, nie patrząc na nikogo, robiąc coś wyłącznie dla siebie. 

        Dziękuję za za waszą obecność do samego końca! Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną na dłużej i również z miłą chęcią poczytacie o innych eventach na moim blogu :) Może chcecie podzielić się własnymi historiami o waszych pierwszych sabatach? Czekam na nie! Pozdrawiam i do następnego postu!❤

Szukaj na tym blogu

Warto przeczytać