piątek, 6 lipca 2018

Czas Litha. Moja pierwsza Noc Świętojańska.

         Litha jest to jeden z czterech mniejszych sabatów, obchodzony w czasie przesilenia letniego (pierwszy dzień lata). Można powiedzieć, że jest to sabat "ruchomy" ponieważ świętować go można między 19. a 22. czerwca, jednak są i tacy, którzy świętują z tej okazji cały tydzień! Sabat Litha związany jest mocno z płodnością, światłością, życiem i radością. 
        Litha kryje się również pod innymi nazwami, między innymi takimi jak: Noc Kupały (Sobótka, Palinocka), która wywodzi się z czasów Słowian i Noc Świętojańska o chrześcijańskim już pochodzeniu, którą świętuje się w dzień św. Jana (23-24 czerwca). Niezależnie jednak od brzmienia nazwy, obchodzi się je w ten sam sposób, ponieważ Noc Świętojańska od owej Palinocki się wzięła. 

       Sabat przesilenia letniego, od tego roku, ma dla mnie ogromne znaczenie, ponieważ od niego zaczęła się moja przygoda ze świadomym czarownictwem. Dlatego też chciałabym opowiedzieć jak go spędziłam, podzielić się wrażeniami oraz zdjęciami z tego wydarzenia. 

Zamek i park w Leśnicy
 (fot. własne)


            O Nocy Świętojańskiej w Zamku w Leśnicy (pod Wrocławiem) dowiedziałam się oczywiście z Facebooka. Event pełen koncertów, warsztatów artystycznych, smacznych wyrobów domowych, a także ozdobnych, rękodzielniczych. Głównym punktem imprezy był pochód nad rzekę Bystrzycę, gdzie nie tylko panny mogły rzucić swoje wianki do wody. 
          Bardzo zachęcił mnie bogaty wybór warsztatów, darmowych lub za niewielką opłatą, dla dzieci i dorosłych. Każdy mógł wybrać coś dla siebie. Mnie najbardziej skusiło plecenie wianków, to właśnie z tymi dziełami brało się udział następnie w pochodzie. 

    (fot. własna)

          Może wydawać się to zabawne, jednak byłam bardzo przejęta tym wydarzeniem! Wielu z was może uważać to za dziwne, szczególnie że event miał charakter małomiasteczkowego festynu. Pamiętajmy jednak, że to nie otoczka, a nasze intencje czynią chwile wyjątkowymi i magicznymi :). Tak naprawdę był to pierwszy raz, kiedy postanowiłam pójść gdziekolwiek sama, bez towarzystwa. Zawsze musiałam ze sobą kogoś przytargać, aby czuć się raźniej, śmielej. Oczywiście w pierwszej fazie przedsięwzięcia byłam już umówiona z przyjaciółką, niestety jej plany się zmieniły. Normalnie odpuściłabym sobie wyjście, ale w tym przypadku czułam, że nie mogę tego zrobić, bo straciłabym zbyt wiele. 
        Wyobraźcie sobie, że w tym dniu zaczęłam się szykować od samego rana! Myśląc o spędzeniu całego popołudnia w Leśnicy, najpierw skoczyłam na szybkie zakupy "po prowiant" w postaci moich ulubionych batoników, czekolady i wody. Następnie, przy klimatycznej, ostatnio słuchanej przeze mnie na okrągło muzyce, pomalowałam się używając ciepłych, ognistych kolorów lata (które swoją drogą są ostatnio on top). Odpowiednio nastrojona, uśmiechnięta, zabrałam aparat i wszystkie niezbędne rzeczy, a potem pojechałam tramwajem ku celu. 

(fot. własna)

          Na miejscu byłam przed oficjalnym rozpoczęciem festynu. Dzięki temu miałam czas zadzwonić do taty złożyć mu życzenia na dzień ojca, do mamy, a potem przejść się chwile po parku i porobić zdjęcia roślinom. Miałam okazję również przysłuchać się próbom dźwiękowym występujących zespołów. 
                Punkt 14:00 zaczynał się mój warsztat, zjawiłam się trochę po. Nieśmiało podchodząc do stolików, zastałam to, czego w odmętach swojej głowy się spodziewałam: postawione wielkie wiadra z rumiankiem, kilka nici, nożyczki, kobiety siedzące przy stoliku, robiące wianki. 
Myślę: Oho, warsztat w charakterze "siadaj, bierz co Ci potrzeba i rób". Oczywiście, nic specjalnego. Nic trudnego. Chyba, że dla kogoś, kto nigdy nie robił wianków. Dlaczego muszę być tą osobą, która nigdy nie robiła wianków?! Dobra, spokojnie. Warsztaty są od tego, aby się uczyć, prawda? 

(fot. własna)

         Nabrałam powietrza w płuca i zrobiłam kilka kroków do przodu. Plan był prosty: powiedzieć dzień dobry i zapytać się "mentorki" co, jak, gdzie. Problem jednak polegał na tym, że postaci w tym charakterze jako takiej nie było, a tajemna wiedza plecenia wianków musiała pochodzić z własnej głowy lub przekazywana była "z baby na babe". Plan B: rzucić pytanie w eter, może ktoś odpowie. Na szczęście podziałało i po chwili dostałam jasne, krótkie instrukcje. Pierwsze minuty były bardzo trudne, walczyłam z tym zielskiem ile miałam sił. Z czasem dosiadały się do mojego stolika inne dziewczyny, matki z dziećmi, babcie, ale nie tylko. Wśród nich byli też mężczyźni - ojcowie bądź dziadkowie z córeczkami/wnuczkami. Część osób była wprawiona, a część tak samo biedna jak ja. Jednak z czasem nabierało się wprawy. Zawsze to się kogoś podpytało, nauczyło nowej techniki, coś się podpatrzyło, pogadało, pośmiało. W ten oto sposób powstał mój pierwszy wianek: 

(fot. własna)

              Nazwałam go kanciak, gdyż widoczny w nim był wyrazisty kształt wielokąta (coś między kwadratem, a trójkątem). Wyszedł mi też trochę za duży, prędzej mogłabym go nosić jako wisior niż wianek. Niedostatecznie zadowolona z mojego dzieła oraz zmotywowana widokiem pięknych wianków moich sąsiadek ze stolika, zabrałam się za wykonanie kolejnego. 
              Co ktoś odchodził, to nowe osoby przychodziły i dosiadały się. Jakie było moje zdziwienie, kiedy to ja stałam się potem tą osobą, która podpowiadała "mniej doświadczonym". Specjalistką się nie stałam, ale udało mi się zrobić duży, obfity wianek. Dodałam nawet parę innych listków dla ozdoby. W pełni zadowolona mogłam włożyć moje dzieło na głowę, wziąć kanciaka pod pachę i udać się pod scenę, posłuchać pięknych koncertów. 

(fot. własna)

         Dużo krzesełek pod sceną nie było, więc obrałam miejsce na jeszcze suchej trawie. Od czasu do czasu popadał mocniej deszcz, to też przesiadłam się pod jedno z drzew. Niestety widoczność z tego punktu nie była zbyt dobra, a trawa i ziemia zdążyła nasiąknąć mocno wodą. W tej sytuacji przeniosłam się do ozdobnej wnęki w murze, gdzie było sucho, przyjemnie, prywatnie. 
         Właśnie z tej wnęki, po jakimś czasie, dostrzegł mnie pewien miły człowiek, który najwyraźniej zainspirowany widokiem, zapytał czy może mi porobić parę zdjęć. Oczywiście zgodziłam się, budząc w sobie wewnętrzną TOP MODEL. Starałam się jak mogłam, ale wyszło jak wyszło. Poniżej możecie obejrzeć fotografie wykonane przez Marka Wiewiórskiego, za które bardzo dziękuję :)

 (fot. Marek Wiewiórski)
 (fot. Marek Wiewiórski)
 (fot. Marek Wiewiórski, my edit)
 (fot. Marek Wiewiórski, my edit)

         Pod koniec koncertowania robiłam się coraz bardziej zmarznięta oraz głodna...Czekolada wcześniej kupiona już dawno zjedzona, co teraz? A do pochodu została jeszcze godzinka, nie wypada zawinąć się do domu. Na ratunek przyszła mi wielka pajda swojskiego chleba ze smażonym serem z kramu obok (wzięłam połówkę), dzięki temu trochę się rozgrzałam i zaspokoiłam głód. Muszę przyznać, że to był najsmaczniejszy chleb z serem, szczególnie zważając na okoliczności. 
           Coraz bliżej pochodu. Okazuje się, że dla kanciaka też znalazła się ważna rola w tym dniu. Warsztaty z plecenia wianków trwały od 14:00 do 19:00, a mimo to znalazły się osoby, które się na niego spóźniły. Zaczepiona przez grupkę znajomych o wymiankę wianka za piwo, zgodziłam się go wydać nawet "za darmo" ze względu na jakość wykonania. Potem sobie pomyślałam, że to piwo mogło być dobrą okazją do poznania kogoś nowego, ale tak to jest jak szybciej się mówi, niż myśli. Tak o to mój pierwszy wianek znalazł zadowoloną właścicielkę. 

(fot. własna)

           O 21:30 nadszedł czas pochodu, wszyscy zebrali się na parkowej dróżce i wraz z płonącymi pochodniami udali się nad Bystrzycę. Przygrywała nam muzyka, którą grał jeden z występujących zespołów. Droga była krótka, więc wszystko może zajęło nie więcej jak 15 minut. 
         Muszę przyznać, że gdy rzuciłam mój wianek do wody poczułam jak zrzucam z siebie jakiś ciężar. Nie tylko dlatego, że sam wianek ważył swoje, ale jakoś tak i na sercu zrobiło się lżej. Cały dzień kosztował mnie wiele energii, to też do domu wróciłam bardzo zmęczona, szczególnie że z samej Leśnicy do Wrocławia jechałam z 40 minut. 
         Cieszę się, że mogłam spędzić tak aktywnie dzień, nauczyć się czegoś nowego, rozkoszować się otaczającą mnie naturą i magiczną muzyką. Sama, nie patrząc na nikogo, robiąc coś wyłącznie dla siebie. 

        Dziękuję za za waszą obecność do samego końca! Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną na dłużej i również z miłą chęcią poczytacie o innych eventach na moim blogu :) Może chcecie podzielić się własnymi historiami o waszych pierwszych sabatach? Czekam na nie! Pozdrawiam i do następnego postu!❤

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szukaj na tym blogu

Warto przeczytać